JEZUSA CHRYSTUSA KRÓLA WSZECHŚWIATA

Dwa razy mamy okazję przeżywać moment końca. Jeden koniec jest związany z kalendarzem, z ostatnim dniem roku, z trzydziestym pierwszym grudnia. Do tego końca wszyscy ludzie się bardzo chętnie przyznają i spędzają go w atmosferze radości, beztroski, a często głupiego szaleństwa.

Jako ludzie wierzący mamy do dyspozycji w ciągu roku jeszcze jeden dzień związany z końcem. Jest nim dzień dzisiejszy, ostatnia niedziela roku liturgicznego. Przypomina ona o końcu, który kiedyś nastąpi; kiedy skończy się to wszystko, co dotyczy tego ziemskiego życia; kiedy przyjdzie Jezus i powie, abyśmy zdali sprawę z tego, co tutaj robiliśmy. Ten koniec jest niewątpliwie bardziej refleksyjny. Prowokuje do zastanowienia. Oczywiście przeżywając mądrze ten koniec i swoje życie na co dzień w odniesieniu do Jezusa, możemy też zupełnie inaczej patrzeć na kalendarzowy koniec roku. I to może być nasz zysk jako ludzi wierzących. To jest jeden z momentów, w którym możemy się wyraźnie od siebie różnić: wierzący od niewierzących.

Święty Paweł pisze: „wreszcie nastąpi koniec” i o tym końcu rzeczywiście liturgia dzisiaj mówi bardzo mocno. „Wreszcie nastąpi koniec” – to mówi o pewnym pragnieniu końca. Jako ludzie wierzący musimy pytać, czy poza wszystkimi innymi pragnieniami mam rzeczywiście pragnienie końca. Czy ten koniec jawi mi się jako coś uszczęśliwiającego, jako coś pożądanego? Koniec, który dla mnie, konkretnego człowieka, jest widziany przez pryzmat mojej śmierci. Czy moja śmierć jest upragniona? Czy jest upragniony koniec tego wszystkiego?

Chrześcijanin to człowiek całkowicie zaangażowany w życie, to znaczy ściśle wedle dzisiejszej Ewangelii stara się wypełnić to wszystko, co powinien wypełnić. Często mówimy słowa, które zdają się być naszym usprawiedliwieniem: „przecież nic takiego nie zrobiłem”. W świetle dzisiejszej Ewangelii te słowa mogą być jedynie oskarżeniem. Pan Jezus mówi: „wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”. Widzimy, że jest to powód do potępienia.

My mamy dane to życie jako niesamowitą możliwość czynienia dobra. Dziś możemy spojrzeć na nauczanie Jezusa przez niesamowicie prosty, surowy pryzmat. Widzimy, że Ewangelia jest prosta. My się często zastanawiamy, cóż takiego człowiek będzie musiał robić, aby się zbawić. Trzeba przede wszystkim wyjść z zamknięcia, w jakie próbuje nas wtłoczyć egoizm. Trzeba przede wszystkim żyć dla drugich, a nie dla siebie. Trzeba być kimś, kto ma otwarte, czujne oczy. Oczywiście te, które nam Pan Bóg dał, oczy ciała i uszy ciała. Ale też trzeba mieć bardzo czujne spojrzenie własnej duszy i serca, które otwiera nasze oczy i uszy ciała i każe widzieć koło siebie to, co powinniśmy widzieć. Każe nam słyszeć to, co powinniśmy słyszeć. A widząc, słysząc, każe nam działać, i to działać w najbardziej prosty sposób: zaradzając najbardziej prostym potrzebom drugiego człowieka, tego, który znajduje się obok nas. To się wydaje takie naturalne i jasne, a przecież kiedy wchodzimy w rzeczywistość naszych rodzin, to widzimy, że to, co powinno być najbardziej proste, najbardziej ewidentne, jest niespełnione. Mijają dni, miesiące i lata, a mąż nie wie nic o żonie, a żona o mężu; rodzice o dzieciach; dzieci o rodzicach. To, co powinniśmy najwyraźniej dostrzegać, co powinno być tak jasne – otwarcie na drugiego człowieka: co myśli, co przeżywa, jak się czuje wobec mojej obecności, mojego wzroku, postępowania. Są to pytania najbardziej zasadnicze, które – jak się okazuje – nie są zadawane, co zamyka nas w bardzo ciasnej komórce naszego egoizmu. I tak egzystujemy.

A cóż dopiero mówić o szerszym otwarciu się na tych, którzy żyją obok. Jakże często jest to rzeczywistość kompletnej pustki, nieznajomości. Coś, co zasadniczo sprzeciwia się Chrystusowemu królowaniu. Chrystus posłał nas na świat, tu mamy wnieść Jego serce. To my mamy czynić błogosławieństwem nasze domy. Błogosławieństwem, a nie przekleństwem. To my mamy czynić błogosławieństwem nasze środowiska, to się odbywa w ten niezwykle prosty i klarowny sposób. Aby Chrystus kiedyś powiedział, ku naszemu niesamowitemu zdziwieniu: „Chodź, bo Mnie nakarmiłeś, przyodziałeś, odwiedziłeś”. A ku niesamowitemu zdziwieniu kogoś, kto widział na tym świecie tylko siebie i własny interes i swoją wygodę, padną słowa: „Idź, bo w niczym mi nie usłużyłeś”. To jest zasadnicza myśl dzisiejszej liturgii, którą Pan Bóg stawia przed oczy naszego serca.

Moi Drodzy, czy cieszymy się z tego, że mamy takiego Króla, takiego Władcę, który nam dał takie proste rozporządzenia, że ktoś, kto jest nawet człowiekiem – moglibyśmy powiedzieć – w jakiś sposób ograniczonym, potrafi je zrozumieć i docenić? I czy wśród wszystkich innych ludzi, którzy usiłują nas sobie podporządkować lub którym my się dobrowolnie podporządkowujemy, cenimy sobie właśnie tego jedynego Władcę? Czy kiedy przychodzi wybierać między tym, co On mówi, a tym, co mówi inny człowiek lub co ja twierdzę, mój wybór jest jasny: idę za tym, co On mówi, bo to jest mądre i sensowne! W ten dzisiejszy dzień trzeba sobie odpowiedzieć na następujące pytanie: Czy jestem zachwycony Chrystusem?

Moi Drodzy, jawi się też ta druga rzeczywistość. Ponieważ żyjemy wśród wielu ludzi, którzy się zupełnie z Chrystusem nie liczą, staje się to źródłem niesamowitego uciemiężenia. Oczywiście jest tragedią, jeżeli stajemy się również takimi ludźmi. Ale jeśli próbujemy realizować Jego wolę, wtedy bardzo boleśnie doświadczamy agresji myślących inaczej. Wtedy też patrzymy na ten koniec, który kiedyś nastąpi, z zupełnie innej perspektywy.

Pismo Święte mówi, że „sprawiedliwy z dnia na dzień duszę swą sprawiedliwą miał udręczoną przeciwnymi Prawu czynami, które widział i o których słyszał” (2 P 2,8). Nasza dusza staje się bardzo często umęczona, kiedy przechodzimy przez świat pełen zła, nieprawości, głupoty i dominującego grzechu, który nas dotyka. A dotyka nas bardziej, jeśli mamy niezniszczoną duszę i niezniszczone spojrzenie. Jeśli przechodzimy przez ten świat i nie jesteśmy w jakimś stopniu naznaczeni krzyżem i boleścią, to powstaje niepokojące pytanie o kształt i klarowność naszej duszy.

Jeżeli człowiek żyje Bogiem, to przeżyje bardzo wiele bolesnych doświadczeń. Pan Jezus mówi: „Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni”. To jest rzeczywistość naszego życia, to jest ten wyznacznik. Obok tego niesamowitego zaangażowania w to, co jest dobrem na tym świecie, w to, co możemy czynić, z czego będziemy sądzeni, jest też ten drugi wymiar naszej boleści wobec zła, które się dzieje. Ale i tam mamy bardzo wiele do zrobienia. I tam będzie się bardzo liczył przed Bogiem ten głos: „bo byłeś tam i mogłeś coś powiedzieć, mogłeś coś uczynić, bo twoje prawe sumienie i szlachetne serce mówiło ci i bardzo wołało”. I też Chrystus powie: „Dziękuję ci za to, że się nie przestraszyłeś. Dziękuję ci za to, że byłeś szczery, że objawiłeś moje prawdziwe oblicze wobec tej sytuacji”. To jest też wielkie zadanie, jakie przed nami stoi. Zadanie trudne, które pokazuje nam bezmiar zła i sprawia, że myślimy i o tym końcu, który przyjdzie, jako o autentycznym wyzwoleniu. Wyzwoleniu z wszelkiej nieprawości.

Prośmy Boga, byśmy sobie to życie cenili, byśmy cenili Jego królowanie, byśmy chętnie angażowali się w to wszystko, co jest autentyczną miłością bliźniego, a co w duchu naszej wiary jest ewidentną służbą samemu Chrystusowi.

Prośmy także, abyśmy byli na tyle mądrzy, by brać od Chrystusa siłę w codziennej modlitwie, coniedzielnej Komunii Świętej. Byśmy nie dali się złamać złu, często tak bardzo dojmującemu, tak nas zalewającemu. Abyśmy potrafili stawić mu czoło, tak jak stawił mu czoło nasz Władca, nasz Król, Chrystus, który zakrólował właśnie na krzyżu.

Prośmy Go, abyśmy nigdy nie tracili z oczu tego, że i my możemy zakrólować na krzyżu, kiedy będziemy odepchnięci, wyśmiani, wydrwieni, bo wtedy w nas zrealizuje się Boże królestwo na świadectwo całemu światu.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*