XXV NIEDZIELA ZWYKŁA

Prorocy, którzy w imieniu Boga kierowali swe słowa do ludzi, musieli często posługiwać się mową obrazową, przystępną dla przeciętnego człowieka. Tak czynił również jeden z największych Bożych wysłanników, którego słuchamy dziś w pierwszym czytaniu, a mianowicie prorok Izajasz. Woła zatem, żeby szukać Boga, dopóki pozwala się znaleźć, i wzywać Go, dopóki jest blisko. Oczywiście z tego nie wynika, że Pan jest raz bliżej człowieka, kiedy indziej zaś dalej od niego, czy tym bardziej, żeby naprawdę nie pozwalał się znaleźć.
Jednak w tej obrazowej mowie zawarta jest głęboka prawda, którą należy ujmować w kontekście dalszych słów proroka, wzywających do nawrócenia. Otóż, chociaż Pan Bóg nigdy nie oddala się od człowieka i zawsze pozwala się odnaleźć – bo w Nim przecież żyjemy, poruszamy się i jesteśmy – to jednak wszystko może się zmienić na skutek postawy człowieka. Ten, który ma wzywać Boga i odnaleźć Go, doprowadza nieraz do takiej sytuacji, że staje się to praktycznie niemożliwe.
Pojawia się zatem jakiś paradoks: Bóg jest blisko człowieka i chce go wysłuchać, ale człowiek staje się niezdolny do nawiązania z Nim łączności.
Tak więc wiele tutaj zależy od postawy człowieka, przy czym Izajasz akcentuje dziś szczególnie moralne postępowanie. Jesteśmy powołani przez Boga do życia doskonałego, świętego. Zostało ono ukazane w przykazaniach, które słusznie nazwano Bożymi drogowskazami. Pan Bóg w swojej nieskończonej dobroci przedstawił człowiekowi swoją wolę, ale chce, aby on sam dobrowolnie ją uznał i uczynił z niej regułę, zasadę swojego postępowania. Gdy tak dzieje się w życiu człowieka, wtedy zbliża się do swego Boga i zawsze może nawiązać z Nim łączność. Niestety, często bywa inaczej, człowiek porzuca drogę wskazaną mu przez Boga i wybiera własną, którą słusznie nazywamy drogą grzechu czy też nieprawości. Im dłużej na niej trwamy, tym trudniej odnaleźć Boga. Stąd prorok wzywa, aby jak najszybciej tę drogę porzucić, dopóki jesteśmy jeszcze w stanie zbliżyć się do Boga. Przy okazji wyjaśnia, jak bardzo różnią się myśli i drogi Boże od myśli i dróg człowieka. Jasną jest rzeczą, że najbezpieczniejsze są drogi wskazane przez samego Boga i dlatego zaczyna się dziać niedobrze, gdy człowiek próbuje „poprawiać” to, co mu zostało ukazane przez Boga.
W Ewangelii słyszymy przypowieść Chrystusa o robotnikach w winnicy. Stanowi ona niejako nowotestamentowe naświetlenie słów Izajasza o Bożych myślach i zamiarach, które o całe niebo przewyższają wszystko, co człowiek potrafi pomyśleć i zamierzyć. Rozumowanie ludzkie idzie w tym wypadku po linii wąsko ujmowanej sprawiedliwości, która jako podstawowa cnota domaga się oddać każdemu to, na co zasłużył. Gdy zatem słuchamy w dzisiejszej przypowieści narzekania: „ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty” – to i nam się wydaje na pierwszy rzut oka, że jest ono uzasadnione. Ale przecież narzekający pracownicy wzięli pod uwagę tylko jeden moment, a mianowicie czas wykonywanej pracy, gdy tymczasem z treści przypowieści wynika, że ci ostatni nie z własnej winy przyszli tak późno do winnicy: nikt ich wcześniej nie wynajął.
Łatwo zauważymy, że sens przypowieści ma na uwadze głównie naród żydowski, który bardzo wcześnie został powołany przez Boga i narody pogańskie, które znacznie później miały wejść do Królestwa mesjańskiego, na co wskazuje stwierdzenie zawarte na końcu przypowieści: „Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”. Ale można powiedzieć, że posiada ona również odniesienie do poszczególnych ludzi. Niektórzy, jak np. Dobry Łotr, bardzo późno przychodzą do winnicy i otrzymują taką samą zapłatę jak ci, którzy o wiele wcześniej zostali wezwani. Uznajemy w tym ostatecznie tajemnicę Bożego miłosierdzia, które tylko pozornie przekracza granicę sprawiedliwości.
List do Filipian był pisany z więzienia, w którym Apostoł nie mógł wykluczyć ewentualności śmierci męczeńskiej, ale też jednocześnie spodziewał się wyjścia na wolność. Stały więc wobec niego jakby dwie możliwości: dalsze życie lub śmierć męczeńska. Musiał realnie brać pod uwagę jedną i drugą ewentualność. Gdyby został wypuszczony na wolność, czekała go dalsza praca apostolska, która przynosiła wspaniałe owoce, gdyby zaś został skazany na śmierć męczeńską, zyskiwał bardzo wiele, bo otrzymywał możność połączenia się już na zawsze z Chrystusem.
Gdy tak teoretycznie zastanawiał się nad tym, co wypadałoby wybrać, doznawał rozterki. Odeście z tego świata stwarzało dla niego wspaniałe perspektywy, bo łączyło go nieodwołalnie z Chrystusem w wiecznej szczęśliwości. Widział w tym osobistą korzyść i dlatego nazywał to „lepszym” z dwóch ewentualności, jakie stały przed nim. Jednak równocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że dalsze życie, wypełnione pracą apostolską, było swego rodzaju koniecznością dla jego duchowych dzieci. To wszystko tak komplikowało sprawę, że Apostoł nie mógł znaleźć odpowiedzi na pytanie, czego w tej sytuacji powinien pragnąć.
Wypada nam nie tylko podziwiać głęboką wiarę Apostoła, ale starać się ją naśladować. Jakże na serio brał wszystko, co się wiązało z Królestwem Bożym.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*