XI NIEDZIELA ZWYKŁA

Bracia i siostry, czytamy dzisiaj krótki fragment Listu św. Pawła Apostoła do Koryntian. I w tym tekście jest zdanie bardzo ciekawe: „Mamy jednak nadzieję i chcielibyśmy raczej opuścić nasze ciało i stanąć w obliczu Pana”.

Ciekawość tego zdania jest przede wszystkim w tym, że można by się zastanawiać, ilu z nas tutaj obecnych by się pod nim podpisało, gdybyśmy tak zrobili wywiad. Czy każdy z nas miałby ochotę teraz, w tym momencie raczej opuścić swoje ciało, czyli raczej skończyć to życie, by stanąć w obliczu Pana? I czy to jest najgłębsza nadzieja, jaka przenika moje serce? Czy to jest coś, czego najbardziej pragnę?

Wobec tego zdania stajemy dzisiaj. Zdanie, które jest jednym z wielu, jakie Bóg zostawił, aby było nam drogowskazem życia. Czy chciałbym dzisiaj opuścić to wszystko, czym żyję, i stanąć wobec Boga? Czy chciałbym to uczynić nie dlatego, że jestem już stary, zmęczony życiem, nie odnajduję się w rzeczywistości i mam wszystkiego dość? Czy chciałbym to uczynić nie dlatego, że bardzo cierpię fizycznie lub duchowo, bo świat, w którym żyję, i ludzie, z którymi się spotykam – nawet ci najbliżsi – zupełnie nie odpowiadają moim oczekiwaniom? Czy chciałbym stanąć wobec Pana dzisiaj nie dlatego, że mam dosyć życia, ale dlatego, że jest to moja tęsknota, że jest to moje najgłębsze pragnienie, że jest to cel, ku któremu idę, do którego zmierzam. Cel, według którego postępuję, który kształtuje moje życie. Bo „dopóki jesteśmy w ciele”, to – jak pisze św. Paweł – „postępujemy według wiary, a nie dzięki widzeniu”.

Sprawa ma się dokładnie tak jak z bliską osobą, z którą utrzymujemy korespondencję. Piszemy do siebie, ale nigdy się nie widzieliśmy. Nigdy nie spotkaliśmy się, ale słowa, które kierujemy do siebie, sprawiają, że wzrasta w nas pragnienie spotkania. Aż wreszcie kiedyś do takiego spotkania dochodzi.

Moi drodzy, w świetle tego zdania św. Pawła musimy pytać o nasze pragnienia. O siłę naszych pragnień. Czego naprawdę pragnę? Kim jestem w środku? Do czego jest przywiązane moje serce? Przeżywamy miesiąc czerwiec, szczególnie poświęcony czci Serca Jezusa. Uczestniczymy w Eucharystii, która ma być wynagrodzeniem Sercu Jezusa, które jest samą miłością, które tą miłością płonie. Mamy wynagrodzić Jezusowi za to, że Jego Serce ignorujemy, że przechodzimy obojętnie obok Niego albo nie dość go miłujemy. Nie dość odpowiadamy na Jego miłość. I ten fragment ze św. Pawła bardzo się nam schodzi z tym miesiącem. Pytamy się, jakie są nasze najgłębsze pragnienia? Czym żyjemy, jeśli nie chcielibyśmy dzisiaj odchodzić z tego świata? Jeśli nie chcielibyśmy stanąć dzisiaj wobec Jezusa, to dlaczego? To ze względu na co? Co mnie ogranicza? Co mnie więzi? Co sprawia, że jestem tutaj zanurzony w jakąś rzeczywistość, od której nie mogę się oderwać?

I trzeba by od razu zapytać: Czy źle jest tu żyć? Czy źle mieć swoje cele życiowe, takie, które wychodzą w przyszłość na tydzień, na miesiąc, na dwa lata? Czy źle podejmować te wszystkie obowiązki, jakie na mnie ciążą, zarówno rodzinne, jak i zawodowe? Czy to źle miłować to wszystko, co Bóg stworzył? Odpowiedzmy: miłować siebie samego, miłować to swoje życie i to wszystko, co się nań składa, jest jak najbardziej dobrze.

To wszystko tworzy kształt mojego życia. To wszystko do tego mojego życia przynależy. Mam to wszystko brać, tak jak mówi Pismo Święte: ciesząc się z tymi, którzy się cieszą, i płacząc z tymi, którzy płaczą.

Ale sposób i poziom mojego zaangażowania w ten świat, w drugiego człowieka ma być taki, że czyni mnie absolutnie wolnym w oczekiwaniu na Jezusa. Że niczego nie niweczy, niczego nie przysłania z tego, co może być między mną a Bogiem, ani z tego, co już jest. Z tego, co wyraża właśnie to sformułowanie, że „postępujemy według wiary”.

Właśnie, czy postępuję według wiary, bo od tego zależy siła moich pragnień? Czy dotykam Jezusa wiarą? Czy dotykam Jezusa głębią mojej modlitwy? Czy dbam o to? Czy dotykam Jezusa tym pragnieniem, jakie rodzi się z przyjmowania Go w Eucharystii? Czy według tego postępuję? Czy po to tutaj dzisiaj przyszedłem, aby to moje pragnienie zjednoczenia się z Chrystusem – na razie na drodze wiary – odniosło swój skutek? Dorosło do tego najwyższego szczytu, do zjednoczenia się z Nim, który daje mi siebie pod postacią chleba i wina.

To jest moje postępowanie według wiary. Jeżeli ono jest rzeczywiste, realne, rzetelne – rodzi we mnie pragnienie widzenia już nie tylko oczyma wiary, ale twarzą w twarz. To zjednoczenie w wierze sprawia, że jestem człowiekiem tym bardziej zaangażowanym w świat, w to życie, tym bardziej miłującym Boga, siebie, drugiego człowieka. Ale równocześnie tym bardziej jestem wolny. Tym bardziej jestem pielgrzymem. I z utęsknieniem czekam na ten moment, kiedy wreszcie będę mógł Boga zobaczyć twarzą w twarz. Podczas każdej Mszy Świętej mówimy słowa: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”.

Za chwilę jeszcze raz będziemy je wypowiadać. Te słowa mówią o celu naszej wędrówki. Mówią o tym, w którą stronę powinno być skierowane nasze serce. Jak bardzo winniśmy tego spotkania pożądać. Pan Jezus mówi nam, że to wszystko dojrzewa w głębi naszego serca. Że to wszystko zależy od tego, na co swoje serce otwieram. Komu i czemu pozwalam w to serce wchodzić. Pan Jezus mówi, że królestwo Boże rośnie w sercu człowieka także wtedy, kiedy on śpi. Także wtedy, kiedy z pozoru nic nie robi.

Jest to możliwe, gdyż w naszym sercu dojrzewa to, co zostało zasiane. I myśląc o tym wyjściowym zdaniu, że wolelibyśmy raczej opuścić nasze ciało i stanąć w obliczu Pana, pytajmy również komu i czemu pozwalamy obsiewać swoje serce. Bo od tego zależą nasze pragnienia i ich głębia. Na co się wystawiam? Jak bardzo wystawiam się na siew Boży. Jaka jest rola słowa Boga w moim życiu? Jakie ma On szanse dotarcia do mnie wobec wszystkich innych propozycji ludzkich. Tych, które płyną ze strony innych osób, z lektur, ze środków masowego przekazu. Może stać nas na zrobienie konkretnego bilansu?

Jaka jest szansa obsiewania mojego serca przez słowo Boże? Jaki mój wysiłek w tym kierunku, aby później wzrastało we mnie królestwo Boże. Bo to, co człowiek przyjął, to w nim pracuje, to w nim wzrasta. Jakiemu słowu daję wzrastać? Co we mnie dojrzewa wtedy, kiedy śpię, kiedy nie mam wyostrzonej świadomości. Bo to, na co się wystawiłem, rośnie, dojrzewa. Czasem niespodziewanie wydaje owoc, który bulwersuje, któremu się dziwimy, nie bacząc na to, że daliśmy przecież czemuś przystęp do swojego serca, choć nie zabrakło nam słowa przestrogi i wyrzutu sumienia. Bóg jest hojnym siewcą. Bóg sieje słowo i pragnie, aby we mnie wydało owoc, tak jak małe ziarnko gorczycy, które – choć najmniejsze ze wszystkich – to wyrasta na wielkie drzewo.

Zobaczmy ten niesamowity wysiłek Boga, aby uczynić nas wielkimi. Każdy z nas po to żyje, aby doróść do tej miary, jaką wyznacza nam Jezus Chrystus. Ja mam do tej miary dorastać. Czy daję sobie szansę? Bóg w tym kierunku czyni nieustanny wysiłek. Bóg ma względem mnie ogromną nadzieję. I nie tylko względem mnie. Bóg pragnie, aby w cieniu tego drzewa gnieździły się ptaki powietrzne. Bóg pragnie, aby moje życie było cieniem, czyli aby było ochłodą, aby było wytchnieniem dla innych, którzy w cieniu mojego drzewa – głęboko zakorzenionego w Chrystusie – będą mogli dojrzewać, by też stali się kiedyś takimi drzewami. Bóg to wszystko kieruje pod adresem każdego z nas, bo względem każdego z nas ma zaufanie. Taki jest cel mojej pielgrzymki, mojego przebywania w ciele. Pytajmy się, jak ta nasza pielgrzymka wygląda? Jak się ona realizuje? Jak w niej wypełnia się ten Boży zamysł i czy przez to wszystko dojrzewa to nasze istotowe, najbardziej ważne pragnienie, że wolelibyśmy raczej już opuścić to nasze ciało, a stanąć wobec Boga twarzą w twarz.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*